Dzięki Pani Ewie Wiśniewskiej, która przetłumaczyła "inowrocławski" rozdział, możemy zapoznać się z wydarzeniami z mroźnego i zaśnieżonego prawie 70 lat temu podczas Ofensywy Styczniowej "miasta na soli". Macapura tak pisze o wyzwoleniu naszego miasta:

Podjeżdżają inne, następne czołgi. Porucznik Amaturin i podporucznik Pogoriełow przeglądają mapę. Przed nimi w odległości 2 kilometrów znajduje się skrzyżowanie. Dowódca batalionu uprzedzał, że tutaj przeciwnik powinien wystawić silna obronę, za skrzyżowaniem w odległości 4-5 km przedmieść Inowrocławia.

Jedziemy w kierunku miasta. Śnieg ciągle sypie. To dobrze i źle. Pogarsza się widoczność nie tylko przeciwnikowi, ale i nam. My jednak mamy przewagę atakującej strony. Zakręt drogi, jeszcze jeden zakręt, wzniesienie. Widzę wzniesienie. Na nim w odległości 15-20 metrów od siebie stoją trzy niemieckie czołgi. Każdy jest zwrócony działem na swoją drogę. Załogi nie widać - siedzą w maszynach. Podporucznik Pogoriełow melduje dowódcy kompanii przez radio do batalionu. Otrzymujemy rozkaz:
-Postępujcie zgodnie z sytuacją, bez hałasu.
Do skrzyżowania około 100 metrów. Mijamy połowę odległości. Silniki niemieckich czołgów nie pracują, lufy są nieruchome. Załoga śpi, czy pijana? A może wszystko razem? Pytam Pogoriełowa:
-Pozwolicie taranować?
-Zaczynaj – odpowiedział. Nie uszkodź "leniucha". "Leniuch" to najsłabsze miejsce czołgu, które można uszkodzić obalając nawet zwykłe drzewa. A przy taranowaniu, kiedy atakujesz nieprzyjacielski czołg, tym bardziej. Oczywiście uszkodziwszy "leniucha" czołg nadal zostaje na chodzie. Wystarczy wyrzucić kilka ogniw z gąsienicy i naciągnąć ją. W rezultacie gwałtownie spadnie ostro szybkość czołgu i możliwość manewrowania.
Mówię kolegom:
-Trzymajcie się mocno, bo nabijecie sobie guzy.
Do pierwszego czołgu podchodzimy z tyłu, z boku z najmniejszą szybkością, bardzo powoli.
Podnoszę, podrywam jego pancerz od przodu, odwracam go. Chciałem tak samo uderzyć i drugi raz, ale przeszkodził głęboki rów. Dlatego musiałem uderzyć silnie w bok. Uderzenie zerwało z niemieckiego czołgu wieżę. Zwracam się do trzeciego, spieszę się, dlatego, że hałas i zgrzyt dwóch uderzeń, taranowania czołgów obudzą umarłego. W pośpiechu popełniłem błąd.
Mój czołg lewą gąsienica wpada na niemiecką maszynę, gnie jej działo, ześlizgując z dużym przechyleniem na prawą gąsienicę, że prawie nie przewróciłem się sam. Hamuję. Wychodzimy z włazu. Piechota czołgowa biegnie do nieprzyjacielskich czołgów, a ja oglądam swój czołg. Jest tak: pękła obręcz na lewym walcu. Z taką niesprawnością można jeszcze prowadzić walkę.
Podjechały następne nasze czołgi. Piechota wywleka Niemca z czołgu, który miał rozwaloną wieże. Jest ogłuszony, ale wolno przychodzi do siebie. Porucznik Amaturin z pomocą Griszpina przesłuchuje jeńca. On odpowiada, że załoga utrzymywała łączność przez radio i telefon z patrolem (z tym, którego myśmy zdjęli). Silnik był wyłączony i w czołgu zrobiło się zimno. Wypiliśmy na rozgrzewkę i zdrzemnęliśmy się.
Dowódca kompanii łączy się z batalionem. Otrzymuje rozkaz:
-Szybko do miasta. Zadanie takie samo.
Porucznik Amaturin przesiada się do naszego czołgu. Jedziemy do Inowrocławia na czwartym biegu. Czołgi jadą od siebie w odległości 100-120 metrów. To na wypadek, gdyby czoło wpadło w ogniową zasadzkę. Oddzielające nas od Inowrocławia 4-5 kilometrów przeskakujemy w ciągu kilku minut. Znikają domki przedmieść. Czołgi jednak musiały zatrzymać się, gdyż przeciwnik prowadzi na drodze silny ogień. Ktoś chyba powiadomił faszystów o tym, że się zbliżamy. Nie wiem, ale fakt pozostaje faktem. Spotkali nas, jakby na nas czekali. Z dworca miejskiego biją armaty czołgów. Z prawej, z peryferii ostrzał artyleryjski. Faszyści próbują kontratakować, puszczają czołgi. Typowy nocny bój. I my i oni prowadzimy strzelaninę.




Zniszczenia na ulicy Dworcowej


Widzę w przodzie języki płomieni na niemieckim czołgu, który stoi w poprzek drogi tarasując ją. Nieczynny ten czołg. Warkot innych silników oddala się. Kontratak został odparty, jednakże ogień artyleryjski nie cichnie. Porucznik Amaturin rozkazuje Matwiejewowi, Michiejewowi i Pilipenko rozdzielić się z lewej strony drogi i ściągnąć na siebie ogień przeciwpancerny. Nasz czołg skręca w prawo. Szukamy naznaczonego na mapie parowu. On powinien wyprowadzić nas do przedmieść miasta, na tyły nieprzyjacielskiej baterii. Znajduję rów po krzaczkach go okalających. Zbocze jest strome, rów wysoki. To dobrze - wysokie zbocza tłumią szum silnika. Porucznik Pogoriełow uchylił pierwszy właz, wsłuchując się w odgłosy niemieckiej baterii.

-Z lewej!!! - krzyczy do mnie. Wyjazd z parowu jest łagodnie pochyły. Około 100 metrów z lewej strony i z tyłu od nas wybuchy oświetlają prowadzące ogień czołgi. Jedziemy w ich kierunku. Widzę jak uwijają się hitlerowcy, przesuwają i ustawiają armaty lufami w naszą stronę. My zdążyliśmy w końcu wystrzelić. Pocisk rykoszetem odbił się od wieżyczki, snop iskier oświetlił czołg z zewnątrz. I wtedy wieżyczka znalazła się pod gąsienicami czołgu. Uwolniwszy się od niemieckiej baterii wszystkie 4 czołgi ruszyły do centrum miasta. Uformowaliśmy romb. Główny czołg prowadził ostrzał czołowy z karabinu maszynowego wzdłuż ulicy. Czołg z prawej strony ostrzeliwał niskie piętra i piwnice lewej strony ulicy. Lewy czołg na odwrót - po prawej stronie, jakby na krzyż. Czołg zamykający skierował lufę do tyłu. Piechota znów wdrapała się na czołg i prowadziła obserwację, a kiedy była potrzeba, strzelali z automatów w bramy i piwnice zabijając ukrywających się faszystów.
Hitlerowcy uzbrojeni w panzerfausty byli wyjątkowo niebezpieczni w ciasnocie miejskich ulic. Teraz chcę opowiedzieć jeszcze o jednym sposobie walki z nimi wypraktykowanym w boju. Żeby rozbić poruszający się z dużą prędkością czołg, żołnierz obsługujący panzerfaust powinien zbliżyć się do czołgu. Piechota siedząca na czołgu widzi teren z góry, dlatego szczególnie w nocy nie zawsze mogą w porę zauważyć zamaskowany panzerfaust. Mechanik-kierowca z otwartego włazu prowadzi obserwację jakby z dołu do góry i często pierwszy zauważa przeciwnika. O akcji decydują sekundy, a my zawsze trzymaliśmy pistolet pod ręką, w przedniej kieszeni kombinezonu. Rozumie się, kierowca powinien strzelać z broni bez pudła.


Spalona ochronka przy ul. Poznańskiej


Wtedy na inowrocławskich ulicach w pierwszej godzinie walk panzerfaustów nie spotkaliśmy. Widocznie komendanci nieprzyjacielskiego garnizonu nie zdążyli zareagować na wdarcie się naszych czołgów do miasta od strony głównej drogi ze wschodu. Szykiem rombowym wjechaliśmy na centralny plac. Z lewej strony kinoteatr, obok niego kilkanaście samochodów osobowych i terenowych. Drzwi teatru są szeroko otwarte. W smudze światła widać grupę żołnierzy i oficerów. Ktoś z naszych taranuje samochody i pakuje w podjazd dwa pociski pod rząd. Nie zatrzymując się jedziemy dalej. W przodzie jeszcze jeden plac, na nim kościół. Należało, jak wyjaśniło się później, skręcić od kościoła w lewo, ale my straciliśmy orientację, poszliśmy prosto. Znowu przedmieście, za nim pole. Za przeciągniętym ogrodzeniem lotnisko. Wtargnęliśmy na nie. Podpaliliśmy i staranowaliśmy kilka myśliwców i bombowców.

Źle wjechaliśmy - mówi por. Amaturin. Wracamy do kościoła. Przeciwnik już zorganizował obronę. Z ulic wychodzących na plac prowadza do nas ogień z broni przeciwczołgowej. Ze strychów, bram i piwnic terkoczą automaty i karabiny maszynowe. Wybuchają pociski panzerfaustów.
Dowódca kompanii szybko rozstawia czołgi tak, żeby osłaniały siebie wzajemnie ogniem. Piermakow, Darbinian kierują swoje czołgi w bramy. Szindikowa nie widziałem, on jest gdzieś za rogiem. Ja tyłem wjeżdżam w oficynę sklepową. Obserwuję - ostrzał jest w trzech kierunkach. Piechota - a mamy ponad 20 ludzi - broni czołgu od panzerfaustów. Prowadzimy bój ogniowy. Rezultaty tego w ciemności trudno ustalić. Na wszelki wypadek faszyści trzymają się w solidnej odległości. Dowódca kompanii łączy się przez radio z batalionem, krótko referuje sytuacje. Otrzymawszy jakieś polecenie rozkazuje dowódcom czołgów:
-Kończymy bój, przenosimy się na zachodnią stronę, na most.
Patrzę na zegarek: za kilka minut druga godzina 21 stycznia 1945 roku. Por.Amaturin już zorientował się na mapie w labiryncie ulic. Osłaniając się wzajemnie ogniem, czołgi skręcają od kościoła w lewo. 10 minut jazdy i przez zachodnie krańce miasta wyjeżdżamy w stronę mostu. 100 kroków od niego natknęliśmy się na panzerfaust. Widzę błysk, daję na gaz. Panzerfaust wybucha i zaczepia metalowa taśmę, którą jest przymocowany zapasowy zbiornik. Uszkodzeń nie ma, ale został ranny żołnierz piechoty. Ten most śni mi się czasami po dziś dzień. Wąski i krzywy. Może i nie był taki, może tylko zejście było spadziście zakręcone, ale w pamięci utkwiła mi jego krzywizna. Wszędzie ciemno. Panzerfaust obok panzerfausta, poruszam drążkiem i pedałem gazu jak szalony.
Przy wyjeździe z mostu na podjeździe stało duże drzewo. Zobaczyłem jak zza niego wysunęła się głowa w hełmie, potem ramię i rura panzerfausta. Faszysta był o 10 kroków. Wystrzeliłem do niego z pistoletu. On upadł. Wtedy piechota z automatów położyła jeszcze dwóch ukrywających się za czołgami.


Rynek w Inowrocławiu


Kiedy nasze czołgi minęły już osiedle podmiejskie i most, główne niebezpieczeństwo czyhające w ciasnocie minęło. Ponieśliśmy straty od jednej serii z automatu. Wypadek ten był pierwszym przykładem i chce się nad nim zatrzymać. Wiadomo, że kierowca czołgu prowadzi obserwację albo przez triplex, kiedy przedni luk jest zamknięty albo przez otwarty luk. Każdy z tych sposobów obserwacji ma swoje dobre i złe strony. W pierwszym kierowca jest osłonięty przed kulami i odłamkami uderzającymi w przód czołgu, ale mocno ograniczone jest pole widzenia. W drugim, na odwrót, dobrze ogląda się teren, więc jest możliwość kierowania czołgiem, ale wtedy nie ma gwarancji, że nie zostanie się trafionym przypadkową kulą. Oczywiście w walce pierwszy sposób jest bardziej pożądany i kierowca powinien obserwować tylko przez triplex z zamkniętym lukiem. Jednakże, jak w każdej regule, tutaj także są wyjątki. W czasie nocnych walk albo w silnej mgle, deszczu, śnieżycy, kiedy widoczność spada do kilku metrów, a czołg znajduje się w skomplikowanej sytuacji, jedzie z dużą prędkością, kierowca-mechanik musi mieć otwarty luk. Inaczej może wykończyć maszynę, np. spaść z wysokiego mostu albo wystawić czołg pod obstrzał panzerfaustów. Aby zabezpieczyć minimum bezpieczeństwa, mieć dobre pole widzenia i możliwość manewru doświadczeni kierowcy robili tak: otwierają luk i nie zamykają ryglem jego pancernego daszku. Podczas ruchu czołgu kolebie się ona na sprężynie, to zamknie, to otworzy luk. Kolebanie jest dostatecznie częste, by dobrze widzieć okolicę. Z drugiej strony kolebiący się daszek w jakimś stopniu chronił od kuli i odłamków. Ponieważ daszek nie był zaryglowany można było go momentalnie zamknąć i zacząć obserwację przez luk.

W pierwszej części przetłumaczonych przez Ewę Wiśniewską wspomnień żołnierza czołgu T-34, uczestnika walk o solny gród skończyliśmy opis na zdobyciu Mostu Pakoskiego przy ówczesnej ulicy Pakoskiej.
Dalej czerwonoarmista, starszy sierżant Macapura tak wspomina oswobodzenie Inowrocławia spod niemieckiej okupacji:
W czołgu podporucznika Michajewa mechanikiem-kierowcą był sierżant Szindikow, waleczny chłopak, ale mało doświadczony. Na samym początku natarcia na Inowrocław wszystko było dobrze, jednakże kiedy wyjechaliśmy z centrum miasta na peryferie, w kierunku mostu, Szindikow zlekceważył małą, ale złotą zasadę - nie zostawiać otwartego wieka włazu. Już za mostem seria z automatu chlasnęła od czoła po pancerzu, kilka kul wpadło w luk. Szindikow został zabity. Młodszy podporucznik Michniejew sam usiadł za drążek i poprowadził dalej. Na podstawie osobistych doświadczeń mogę dodać, że chwiejące się pancerne wieko dużo razy chroniło mnie od kul i odłamków, jednak pewnego razu przepuściło kilka całkiem małych odłamków, które dosięgnęły moja lewą dłoń.
Wszystkie te wypadki jeszcze raz potwierdzają znaną zasadę: wojenne doświadczenia wszystkich, doświadczenie mechanika, kierowcy szczególnie, składa się z wielu drobnostek. Zbagatelizujesz choć jedną - narazisz cała załogę. Wyszliśmy w oznaczony rejon zachodniego Inowrocławia. Tutaj stała podmiejska willa jakiegoś ważnego hitlerowca. Jednopiętrowy dom z czerwonej cegły z facjatą stał za kamiennym ogrodzeniem z żelazną kratą. Obok stał garaż i inne gospodarskie budynki. Dookoła były sady poprzecinane szerokimi alejami klonów i topoli.
Willa jest położona akurat między dwiema szosami wiodącymi z Inowrocławia. Miedzy jedną a drugą ciągnie się szeroki i głęboki rów przeciwczołgowy. Zakrywa on nas od zachodu, ale równocześnie pozbawia nas możliwości cofnięcia się, jeśli będzie trzeba.

Dowódca, podporucznik Amaturin, wspaniale wykorzystał wszystkie taktyczne uwarunkowania tego miejsca. Czołgi rozstawił tak: czołg Michjejewa w zasadzce na prawej drodze, czołg Pilipienko na lewej drodze, czołgi Pogoriełowa i Matwiejewa zostawił w ruchomej rezerwie i miały jeździć między drogami. Przede wszystkim my, mechanicy-kierowcy, obejrzeliśmy czołgi, sprawdziliśmy jezdne części. W czołgu Wołodi Piermiakowa spadła gąsienica. Naprawiliśmy ją. W moim szwankuje prawa gąsienica, w momencie ostrego nawrotu może się zerwać. Wyrobiły się 3 uszka, oka i łączące je sworznie. Próbowaliśmy zdjąć parę ogniw i naciągnęliśmy gąsienice. Zrobiła się jak napięta struna. Niedobrze, przy silniejszym uderzeniu może pęknąć. Żeby uregulować odpowiednią część gąsienicy należy wymienić kilka ogniw. Robota długa, a potyczka może wybuchnąć w każdej chwili.
Czytelnik spyta:Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej, przed natarciem? Zrobiłem, ale tylko w lewej gąsienicy, bo prawa była w porządku. Ale od 15 stycznia, w ciągu 6 dób natarcia, czołg przeszedł około 300 kilometrów w linii prostej. Jednakże oprócz tego było dużo objazdów, oskrzydleń i innego rodzaju przejazdów.
Była 5 rano, kiedy od wschodu Inowrocławia, od południa i północy zagrzmiała kanonada. Główne siły naszego korpusu przeszły do ataku. Jeszcze nie świtało, a z patrolujących samochodów dostaliśmy wiadomość. Kolumna przeciwnika wyrusza z miasta na zachód, znaczy zaczyna się. Ustawiliśmy czołgi na pozycje bojowe. Pierwszy nadjechał transporter opancerzony, za nim 10 samochodów osobowych. Jechali z zapalonymi reflektorami. Wiadomo, niemieckie dowództwo. Pozwoliliśmy podjechać na odległość 400 metrów i ostrzelaliśmy nie wychodząc z ukrycia. Potem drugą drogą ruszyły z miasta duże, przykryte brezentem ciężarówki. Również daleko nie ujechały. Na obu drogach zrobił się zator z uszkodzonych maszyn. Płonęły oświetlając pobliską okolicę.


Spalone kamienice na rogu Rynku i ul. Św. Ducha


Rano faszyści uciekali z miasta lawiną. Piechota w kolumnach i piechota w ciężarówkach, konne tabory, artyleria, wiele samochodów osobowych. Wtedy musieliśmy użyć dział, karabinów maszynowych i gąsienic czołgów. Może by się nawet udało części tych wojsk przebić na zachód, ale nadszedł cały 3. batalion z majorem Kulbiakowem, czołgi innych batalionów, pododdział strzelców zmotoryzowanych 34. Brygady Strzeleckiej Gwardii. Przeciwnik był zamknięty, ściśnięty na polu pomiędzy dwiema dużymi drogami i prawie cały wytępiony albo wzięty do niewoli. Walka zakończyła się po południu. Major Kulbiakin rozkazał wtedy dowódcy kompanii wrócić z 4 maszynami do Inowrocławia. - Odpoczywajcie, odsypiajcie – dodał - I zostawcie wykaz waszych żołnierzy i dowódców do przedstawienia do nagrody.
Ojczyzna wysoko oceniła waleczność 49 Gwardyjskiej Brygady Czołgów w wyzwoleniu Inowrocławia. Tytuł Bohatera ZSRR otrzymał dowódca 3. batalionu Aleksiej Nikołajewicz Kulbakin, dowódca naszej kompanii porucznik Amaturin, komendant plutonu Aleksiejewicz Pogoriełow, dowódcy czołgów: ppor. Oleg Pietrowicz Matwiejew, Paweł Antonowicz Michjejew i Jakub Pawłowicz Pilipienko, mechanicy-kierowcy: starszy sierżant Awakowicz Darbinian, Władimir Wasiliewicz Piermakow, sierżant Nikołaj Szindikow i ja, wtedy starszy sierżant.

Nie licząc dowódcy batalionu i dowódcy kompanii odznaczonych zostało od razu 8 żołnierzy z jednego plutonu czołgowego. Rozkazem władz ZSRR 27 lutego 1945 roku tytuł Bohatera Związku Radzieckiego otrzymali i inni nasi towarzysze broni, w tej liczbie porucznik Wiktor Władimir Benke i sierżant Wiktor Łozowski. Odznaczeni orderami i nagrodami zostali też inni członkowie plutonu i desantowcy. Wróciliśmy do Inowrocławia. Dowódca batalionu wysyłając nas na odpoczynek, uprzedził, że miasto jeszcze nie jest w pełni oczyszczone od przeciwnika, że przyczaiły się w domach samodzielne grupy hitlerowców. W większości byli to oficerowie i żołnierze specjalnej jednostki Abwehry - na wzór wojennego pułku "Brandenburg" (jednostka SS-Jagdverbande pod dowództwem Adriana von Folkersam podległa najsłynniejszemu komandosowi II wojny światowej Otto Skorzennemu. Folkersam zginał w Inowrocławiu – dop. Aldek Szymański). Byli to szaleńcy, śmiałkowie dobrze przygotowani do szpiegowsko-dywersyjnej pracy. Dostawszy się w okrążenie w Inowrocławiu, nie dostali się do niewoli. Surowo rozprawiali się z mieszkańcami Polakami, którzy usiłowali zawiadamiać o nich żołnierzy Armii Czerwonej.

Ja byłem świadkiem takiego przypadku. Zatrzymaliśmy czołg na jednej z inowrocławskich ulic. Ze zmęczenia i bezsenności nogi uginały się, a oczy zamykały się. A przed nami mnóstwo roboty. Po pierwsze, trzeba zatankować paliwo, po drugie wymienić ogniwa i przeciągnąć gąsienice. Postanowiliśmy najpierw coś przekąsić, wzięliśmy suchy przydział, prowiant i poszliśmy do najbliższego, trzypiętrowego domu z kilkoma bramami. Z góry dochodziły strzały z automatu i pojedyncze wystrzały. Szliśmy we czterech: Amaturin, Pogoriełow, Piermiakow i ja. Wchodzimy do bramy. Na schodach, na półpiętrze leżała zastrzelona w tył głowy kobieta. Wchodzimy wyżej. Za drzwiami mieszkania głuchy wystrzał. Drzwi akurat się otworzyły, na środek pokoju z parabelką w ręku wszedł hitlerowski oficer. Amaturin i Piermiakow weszli po schodach przed nami. Ktoś z nich zastrzelił oficera. Na spotkanie, ze strychu schodził fizylier z automatem popychając lufą jeńca niemieckiego.
- Cała masa gadów tam siedziała - powiedział nam schodząc. Wchodzimy w otwarte drzwi mieszkania, z którego wyskoczył hitlerowiec, słyszymy płacz. Na podłodze w pokoju nieprzytomna, młoda kobieta. Obok niej starsza kobieta trzymająca na rękach pokrwawioną trzy-czteroletnią dziewczynkę. Kobieta płacze, coś szybko mówi po polsku. Potem zrozumiawszy, że jesteśmy radzieckimi czołgistami przechodzi na łamany rosyjski. Nie pamiętam szczegółowo, co mówiła, nie po to tu byliśmy.
Trzeba było opatrzyć dziewczynkę. Niemiecki sadysta przestrzelił jej bok i nóżkę. Zrobiliśmy opatrunek i krew przestała lecieć. Wezwaliśmy naszych medyków. Dziewczynka żyła.
Nie wiem, jak 25 lat później udało się jej odszukać mnie w Moskwie. Pewnego razu zaprosili mnie do Towarzystwa Przyjaźni Radziecko-Polskiej. Przyszedłem, ludzi pełno. W sali polscy turyści i studenci studiujący w Moskwie. Na trybunę wyszła młoda Polka. Opowiedziała, jak 21 stycznia 1945 roku, kiedy była małym dzieckiem strzelał do niej hitlerowiec i jak ją uratowali radzieccy czołgiści.

- Jeden z nich siedzi w tej sali – powiedziała. Potem poprosili mnie na trybunę. Opowiedziałem, co pamiętałem. Z tą grupa turystów jeździłem po Moskwie przed różnymi audytoriami, a reakcja zawsze była jedna: kobiety płaczą, mężczyźni ściskają pieści. I rzeczywiście - epizod o niewielkiej wadze, ale zwierzęce oblicze faszyzmu ukazano w nim całkowicie.


Fragment gazety z 1945 roku o wyzwoleniu miast m.in. Inowrocławia


Obecnie ta kobieta mieszka jak dawniej w Inowrocławiu. Polscy przyjaciele wiele razy zapraszali mnie do Inowrocławia, ale wszystkie codzienne sprawy przeszkadzają i nie znajduję czasu. Nie tracę jednak nadziei. Chcę spotkać się jeszcze z jedna polską rodziną, podziękować za uwagę i opiekę, którą darzyli nas, czołgistów. Kiedy dziewczynka została przekazana lekarzom, wyszliśmy na schody. Zostać w mieszkaniu na odpoczynek nie mogliśmy. Zbyt przygnębiła nas tragedia mieszkańców. Jednak za drzwiami czekali na nich sąsiedzi.

- Szanowni Panowie – mówią - zachodźcie do nas, zapraszamy. Weszliśmy, oddaliśmy gospodarzowi nasze produkty, bo żyli oni skromnie. Kiedy gospodyni przygotowała kolację, gospodarz zaprowadził nas do łazienki. Umyliśmy się i najedli. Gospodyni pościeliła spanie: poduszki, pierzyny, śnieżnobiałe prześcieradła. Rzadko zdarza się żołnierzowi na wojnie taka wygoda. Ja jednak cały czas myślę o czołgu, o tej samej lewej gąsienicy. Mówię: - Wy odpoczywajcie, a my z Piermiakowem pójdziemy wymienić ogniwa.

Dowódca kompanii pokręcił głową - Śpijcie już – mówi. Odpowiadam: - A jeśli będzie jakiś niepokój, a ty wyśpisz się, to i na zepsutej gąsienicy poprowadzisz czołg. A jeśli się nie wyśpisz to i z naprawioną możesz czołg popsuć i rozwalić. Ogólnie porucznik Amaturin miał rację, ale my z Piermiakowem nie chcieliśmy pokusić się na pierzyny i poduszki, próbowaliśmy się sprzeciwić. Wtedy dowódca rozgniewał się i krzyknął: - Rozkazuję odpoczywać! Zwaliliśmy się z Wołodią na szerokie łóżko i od razu zasnęliśmy. Około drugiej w nocy obudzili nas. Kazali dogonić batalion. A 30 minut później Inowrocław skrył się w śnieżnej zasłonie. Szalała zamieć. Czołgi zbliżały się do polsko-niemieckiej granicy.

Materiał przygotował Aldek Szymański, korekta: amon