Wystarczy krótki spacer po centrum Inowrocławia, by zauważyć, że ta część miasta umiera. Ekspansja sieci handlowych i powstanie galerii sprawiają, że z reprezentacyjnych niegdyś ulic Inowrocławia znikają sklepy, butiki, restauracje i kawiarnie. W ich miejsce pojawiają się co najwyżej lumpeksy, banki, czy apteki. Tętniące niegdyś życiem lokale w centralnych miejscach miasta nierzadko świecą pustkami. Wywieszone w oknach kartki z informacjami o możliwości wynajmu zapraszają potencjalnych najemców. Zdrowy rozsądek i rachunek ekonomiczny sprawiają, że przedsiębiorcy niezbyt chętnie chcą wynajmować lokale w centrum Inowrocławia.

Nie jestem przeciwnikiem galerii handlowych. Sam korzystam ze sklepów w nich zlokalizowanych – także w Galerii Solnej. Oczywistym jest, że w obecnych czasach z uwagi na procesy suburbanizacji, handel odbywa się głównie w takich właśnie miejscach.

Władze miasta muszą jednakże wywiązywać się ze swojego nieformalnego obowiązku i dbać o zrównoważony rozwój całego Inowrocławia. Uważam, że miasto musi pełnić rolę menadżera śródmieścia. Idea tzw. Town Centre Management wywodzi się z Anglii, gdzie o wiele wcześniej występował podobny problem. Chodzi o to, by centrum miasta było połączeniem kultury, biznesu i rozrywki. Powinna zostać wypracowana platforma współpracy między Urzędem, mieszkańcami i prywatnymi przedsiębiorcami.

Obecnie dialogu z mieszkańcami nie widać. Władza do mieszkańców mówi, a nie dyskutuje z nimi. Poziom relacji wzajemnych ekipy obecnego prezydenta z przedsiębiorcami idealnie obrazuje sytuacja powstaniem hotelu na Placu Klasztornym. Błędnymi decyzjami urzędników zablokowano powstanie tej obiektu.

By tchnąć nowe życie w centrum Inowrocławia musimy korzystać z mechanizmów, które wykorzystują menadżerowie galerii handlowych. Poprzez szereg działań o charakterze rozrywkowym ściągają oni ludzi o swoich obiektów, zapewniając tym samym właściwy przepływ ludzi i w konsekwencji pieniądza.

Za zasadne uznaję konieczność organizacji wzorem Torunia, czy Łodzi cykli imprez pn. "Święto ulic". W niedalekim Toruniu, co roku od maja do września, osiem ulic na Starówce organizuje swoje święto. Są konkursy, koncerty, degustacje. Część imprez, które organizuje miasto mogłoby być przeniesiona do centrum. Mam świadomość, że zatrzymanie procesu wymierania centrum nie należy do łatwych, ale nie można wykazywać bierności, jak robi to obecna ekipa rządząca. Dotychczasowe działania prezydenta sprowadzają się do oderwanych od rzeczywistości i potrzeb przedsiębiorców ruchów mających sprawić dobre wrażenie. Na wrażeniu te działania zaczynają się i tam też się kończą.

Przy okazji trzeba przyjrzeć się sposobowi dystrybucji pieniędzy podatników na imprezy organizowane przez miasto. Wydawanie 14,5 tysiąca złotych na koncert, w którym uczestniczy 200 osób trudno uznać za zasadne. Kolejne zorganizowane przez miasto kosztowały dużo więcej. Za festiwal orkiestr dętych podatnicy zapłacili ponad 167 tysięcy zł; imprezy realizowane w ramach Dni Inowrocławia to koszt ponad 220 tysięcy złotych, Noc Solannowa 156.500 złotych, a Benefis Ireny Santor oznacza wydatek rzędu 180.000 zł. Łącznie daje to kwotę ponad 700 tysięcy. Z tej astronomicznej kwoty Pan Ryszard Brejza jako podatnik zapłacił za swoje kaprysy jako prezydenta Inowrocławia około 10zł. Resztę zapłacili mieszkańcy Inowrocławia.

Marcin Wroński