Młoda, niezaradna, bez pieniędzy Anastasia Steele, podczas wywiadu, poznaje multimilionera Christiana Greya (Jamie Dornan). Ten według niej piękny i „czysty” mężczyzna okazuje się dewiantem seksualnym. Na co dzień miły, uprzejmy, czarujący, prawdziwy książę z bajki. Niedoświadczona Ana bardzo szybko poznaje drugą twarz mężczyzny, który zawładnął jej umysłem i ciałem.

Historia filmu jest jak opowieść wręcz z bajek Disneya. Oto pojawia się książę, który chce uratować biedną i bezbronną dziewczynę przed całym światem..i chce mieć ją tylko dla siebie. Czyż to nie idealna opowieść? Każdej kobiecie marzy się taki mezalians. Nie ma w nim jednak kwiatów i liścików miłosnych. Są za to drogie auta i piękne widoki z helikoptera, więc kwiaty są chyba zbędne.

Gdzie tkwi fenomen „50 twarzy Greya”? Chyba w tym, że kobiety XXI wieku są wyzwolone, przejmują często sfery, które dotychczas były zarezerwowane dla mężczyzn. Jest to przedstawienie kobiecego punktu widzenia i nie bez przyczyny to właśnie one stworzyły ten film. Sam Taylor-Johnson (reżyseria) i Kelly Marcel (scenariusz) przedstawiły nam opowieść, która jest po prostu ładna i może być dla wielu marzeniem.

Po przeczytaniu książki wielu spodziewało się przepełnionego seksem erotycznego dzieła. Nie zobaczymy w filmie jednak tego, co wyobrażaliśmy sobie w książce. Nawet Grey nie jest tak interesujący. Film nie przekracza niedopuszczalnych dla niektórych scen. Odarte są one z emocji i całego erotyzmu, który w książce niewątpliwie był. Nie można powiedzieć, że jest to film zły, ale wybitny także. Mimo tego, na pewno znajdzie rzeszę sympatyków.

Osoby, które książkę przeczytały zapewne miały nieco inne wyobrażenie Greaya. Film potraktował go jednak przychylniej i delikatniej, niż zrobiła to E. L. James. Oko kamery patrzy na niego życzliwie, można by nawet stwierdzić fakt, że jego nietypowe upodobania mogą się podobać. Nie patrzymy na niego jak na dewianta. Czy to dlatego, że jest młodym, przystojnym i bogatym mężczyzną, który ma za sobą trudne dzieciństwo? Zapewne tak.

„50 twarzy Greya” nie budzi emocji. Wydaje się, że teledysk z piosenki do filmu Beyonce „Crazy in love” bardziej pobudza niż którakolwiek ze scen filmu. Poza ładnym krajobrazem i naprawdę dość dobrą ścieżką dźwiękową nie ma tu nad czym się zatrzymać. Postaci mało rozbudowane, a między głównymi bohaterami po prostu brak chemii. Wszystko zostało spłycone do lekkiej historii o zabarwieniu erotycznym.

Z pewnością znajdzie się wiele osób, które z tą opinią się nie zgodzą i będą widzieć coś więcej niż tylko ładną miłosną historię, albo będą wyobrażały sobie więcej niż chcą.

Zarówno książka jak i film przełamują pewne stereotypy i pewną świadomość własnej cielesności oraz chęci jej odkrywania. Zapewne to nie koniec kontrowersji związanych z Greyem, gdyż przed nami jeszcze dwie ekranizacje powieści E. L. James. Czy pokażą więcej? [DD]