Taka sytuacja spotkała naszą reporterkę, Anię Korus, która na parkingu przed Jednostką Wojskową przy ulicy Jacewskiej około godz. 15.00 znalazła zagubioną sukę. - Znaleziony kundelek leżał bezwładnie w zaspie śnieżnej, wykazując minimalne oznaki życia. Szybko zadzwoniłam do schroniska zwierząt, jednak pani, z którą nawiązałam połączenie poinformowała, że schronisko w sprawie bezdomnych zwierząt podejmuje działania tylko w godzinach pracy czyi od 7.00 do 15.00 - opowiada. W związku z tym, jeśli pracownikom nie uda się zainterweniować jednego dnia, trzeba będzie poczekać do rana dnia następnego.

Nasza redakcyjna koleżanka udała się więc z powrotem na parking aby upewnić się, że pies został przewieziony do schroniska. Jednak ku jej zdziwieniu okazało się, pies nadal pozostawał w miejscu znalezienia. Nie zawahała się więc ani chwili i przejęła sprawę w swoje ręce uznając, że pies wymaga fachowej opieki lekarskiej. Zawiozła więc zmarzniętą zgubę do najbliższej kliniki weterynarynej, gdzie po raz drugi doznała rozczarowania. Przyjmująca tam pani weterynarz udzieliła kilku wskazówek, nie wykazując jednak większego zainteresowania zaistniałą sytuacją.

- Nie chciała się po prostu nim zająć mimo, że chciałam za wszystko zapłacić. Zbulwersowana ludzką znieczulicą podjęłam kolejną próbę pomocy cierpiącemu zwierzęciu. Pojechałam do kolejnej kliniki weterynarynej, lek. wet. Cezarego Kujawskiego, gdzie spotkała mnie miła niespodzianka. Trafiłam na wspaniałego lekarza z prawdziwego powołania, który bez wahania udzielił bezinteresownej pomocy - wspomina Ania. Lekarz dokładnie zbadał psa stwierdzając wstrząs i wyziębienie, po czym zaaplikował odpowiednie leki. Nasza reporterka, uspokojona faktem, że suczka została dokładnie zdiagnozowana zmuszona była odwieźć ją do schroniska. Udało się to tylko dzięki portierowi, który przez noc przechował zwierzaka, wszak schronisko było zamknięte.

Niestety, dla inowrocławskich "Animalsów" przypadek naszej koleżanki nie jest nadzwyczajny i odosobniony.

- Uważamy, że schronisko w Inowrocławiu jest prowadzone w sposób beznadziejny. Nasze zdanie jest poparte już kilkuletnią praktyką i mnóstwem telefonów, informacji od mieszkańców. Niestety, póki co nie jesteśmy w stanie tego udowodnić ponieważ, jak to z ludźmi zwykle bywa, nie chcą udostępniać swoich danych osobowych abyśmy mogli tej sprawie nadać określony kierunek. Jest mi z tego powodu przykro, ale mam nadzieję, że się to zmieni - mówi Grzegorz Kwiatkowski, szef stowarzyszenia.

- Przede wszystkim chodzi tutaj o to, że zwierzaki w schronisku nie mają zapewnionej stałej opieki weterynaryjnej i to nie z winy weterynarza, który jest tam zatrudniony. Dochodzą nas sygnały w jaki sposób traktuje się zwierzęta - w sposób bardzo zły, w sposób uwłaczający ich godności. W zasadzie nie sposób wziąć stamtąd zwierzaka, przynajmniej w cywilizowanych porach, ponieważ jeszcze - póki co - niektórzy mieszkańcy naszego miasta i okolic pracują. Jeśli schronisko jest czynne do godz. 15.00, a po tej godzinie jest tam obecna wyłącznie osoba która jest portierem, to niestety jest to niemożliwe. To, że co jakiś czas w prasie pojawiają się enuncjacje o tym, żeby nabyć drogą kupna pieska za 30 złotych, pojawiać się muszą. Widocznie mają nadwyżkę i nie zdążyli wszystkiego zutylizować - z żalem stwierdzają Animalsi.

Obrońcy zwierząt przypominają też, że opieka nad zwierzętami które padły, bądź tymi, które zostały znalezione przez mieszkańca, jest z mocy ustawy zadaniem gminy.

- U nas jest to praktycznie nierealizowane. Proszę zapytać, czy schronisko w porze popołudniowej dysponuje pracownikiem i samochodem odpowiednim do tego, żeby ciało zwierzęcia nieżywego zabrać z ulicy, a jeżeli tak, ile to trwa - ubolewa Grzegorz Kwiatkowski.

Osobom, które znajdą się w podobnej sytuacji i będą chciały pomóc opuszczonemu zwierzęciu radzimy więc powiadomić do godziny 15-tej schronisko, a później dzwonić do Straży Miejskiej albo samemu zająć się zwierzęciem. (MP)