Dzięki in vitro mają dwoje dzieci. Za szczęście zapłacili wysoką cenę

W ubiegłym tygodniu Sejm przyjął ustawę o finansowaniu in vitro z budżetu państwa. Dla wielu par to jedyna szansa na potomstwo. Przekonała się o tym pani Katarzyna z Inowrocławia, która dzięki tej metodzie spełniła marzenie o dzieciach.

Według statystyk w Polsce coraz więcej osób zmaga się z niepłodnością. Niestety, leczenie jest na tyle kosztowane, że nie wszystkich na nie stać. W 2016 roku PiS zawiesiło program finansowania in vitro przez rząd, a naprzeciw osobom marzącym o dzieciach wyszły niektóre samorządy. Nowoczesna apelowała wówczas o rozpoczęcie lokalnego programu w Inowrocławiu. Tak się jednak nie stało. Szacowano, że około 50 par z naszego miasta korzysta z tej metody zapłodnienia. Jedną z osób, dla których in vitro okazało się jedyną nadzieją na potomstwo, jest pani Katarzyna. Inowrocławianka wraz z mężem zaczęła starać się o potomstwo w 2017 roku. Początkowo para próbowała skorzystać z możliwości, które dawał wówczas Narodowy Fundusz Zdrowia.

- Początek starań o dziecko to życie z kalendarzem: badania u ginekologa, sprawdzanie, czy pęcherzyk rośnie, czy to ten moment, by zacząć "działać". Bardzo chciałam być mamą. Liczyłam dni cyklu, mierzyłam temperaturę ciała, wszystko po to, by w końcu się udało. To był bardzo trudny czas dla naszego małżeństwa. Ja robiłam wszystko, by zajść w ciążę, a mąż powoli tracił chęci – mówi nam pani Katarzyna.

Długotrwałe i wyczerpujące starania o dziecko doprowadziły kobietę do depresji. Towarzyszyły jej uczucia, których dziś się wstydzi. Lęk, strach, niechęć do osób, którym powodziło się, gdy jej było ciężko. - Depresja i leki hormonalne nie wpływały dobrze na moje samopoczucie. W końcu, po tylu niepowodzeniach, nasz lekarz rozłożył ręce. Zaczęliśmy kolejne leczenie w Bydgoszczy. Wiele wizyt i kosztownych badań – szczególnie męża. Ja natomiast cały czas próbowałam szukać pomocy na NFZ. Jeździłam na wizyty do genetyka czy immunologa. Niestety, lekarzowi z Bydgoszczy zabrakło empatii. Zrezygnowaliśmy – mówi inowrocławianka.

Po pomoc do Gdyni

Kolejne kroki małżeństwo skierowało do kliniki w Gdyni. Wtedy zaczęła się walka z organizacją. - Z jednej strony musieliśmy pracować, a z drugiej znaleźć czas, by nawet co dwa dni jeździć do Gdyni. W klinice miałam przeprowadzoną stymulację w celu uzyskania większej liczby komórek jajowych, a od męża pobrano nasienie. Niestety, pierwszy zabieg inseminacji zakończył się niepowodzeniem [insteminacja domaciczna to zabieg polegający na umieszczeniu w macicy próbki nasienia, które wcześniej zostało wyselekcjonowane i odpowiednio przygotowane w warunkach laboratoryjnych - przyp. red.]. W Gdyni kontakt z lekarzem był utrudniony, dlatego zaczęłam szukać pomocy przez portale społecznościowe. Trafiłam na kurs, jak polepszyć płodność, zapisaliśmy się do dietetyka – wspaniałej kobiety, która dała nam nadzieję, że jeszcze może być dobrze. Nie da się opisać, jak ciężki był to dla nas czas.

W końcu pani Katarzyna dołączyła do grupy na Facebooku, na której poznała wiele par, które zmagały się z podobnymi problemami. Użytkownicy organizowali spotkania ze specjalistami. Pandemia zamknęła drogę do uczestnictwa w nich na żywo, jednak pozostały szkolenia online. Jedna z prowadzących, po zapoznaniu się z historią inowrocławianki, poleciła jej lekarza z Poznania. Małżeństwo stanęło przed trudnym wyborem: kontynuowanie leczenia w Gdyni lub rozpoczęcie procedury w stolicy Wielkopolski.

- Zdecydowaliśmy się na Poznań. Były to początki koronawirusa, więc bardzo baliśmy się zachorować, co opóźniłoby procedurę, którą zresztą zaczynaliśmy od nowa. Wyjazdy odbywały się co drugi dzień. Pracowałam do godziny 17-18, a następnie trzy godziny spędzaliśmy w aucie. Byłam wykończona. W końcu ponownie zaproponowano inseminację, ponieważ nasze wyniki były całkiem dobre - słyszmy.

Ostatnia nadzieja

Inseminacja wiązała się z koniecznością przyjmowania leków na stymulację jajowodów, by zamiast jednego pęcherzyka dominującego było ich kilka. Do tego ciągły monitoring cyklu w klinice, suplementy, leki na uregulowanie cukru w organizmie. W przypadku małżeństwa trzy próby inseminacji się nie powiodły. Przyszedł kolejny kryzys. Ostatnią szansą było już tylko in vitro.

- Proces in vitro wygląda podobnie do inseminacji, ale jest więcej wizyt i leków. Byliśmy w stanie przygotować się do kosztów związanych z procedurą w klinice, natomiast wizyty w aptekach zwalały nas z nóg. Byliśmy spłukani. Na walkę o potomstwo wydaliśmy większość oszczędności. Na szczęście mamy wyrozumiałą rodzinę, która bardzo nam kibicowała. Pomagała w opiece nad starszą córką męża, proponowała pożyczki, z których musieliśmy korzystać. Bardzo się bałam. W końcu zaczęliśmy procedurę – wizyty odbywały się co drugi dzień (koszt jednej to najpierw 200, później 300 złotych), w aptece przynajmniej raz na dwa tygodnie zostawialiśmy po 2 tys. zł. Wiele razy wychodziłam z płaczem i zdarzało mi się omdleć z emocji. Sama procedura zapłodnienia in vitro kosztowała około 8 tys. zł. W naszym przypadku udało się uzyskać 17 komórek dominujących, natomiast według polskiego prawa na jedną procedurę in vitro można wykorzystać sześć. Żeby nie przechodzić przez kolejną stymulację zdecydowaliśmy się zamrozić nadliczbowe komórki jajowe. Wtedy zaczął się napięty okres. Najpierw zapłodnienie komórek, a później oczekiwanie na efekt – mówi pani Katarzyna.

Podczas kolejnej wizyty lekarz zdecydował, by jednak poczekać z transferem – wyciszyć organizm kobiety i zamrozić zarodki (koszt to 1500 zł). Zaproponował również badania genetyczne zarodków. Parę było stać na zbadanie czterech z nich (8500 zł). Były zdrowe. - Nadszedł dzień transferu. Przyjęłam jeden zarodek. Od tamtej chwili bałam się chodzić, aby tylko utrzymać go przy sobie. 10 dni, które pozostały do wykonania testu ciążowego, były chyba najcięższymi dniami w moim życiu. Prawdę mówiąc, przy każdej nieudanej próbie przeżywałam coś w stylu żałoby. Przy staraniach naturalnych, przy każdej próbie inseminacji… Gdy na teście pojawiała się jedna kreska, czułam jakby coś we mnie umarło. W końcu przyszedł ten dzień. Zrobiłam w laboratorium badanie Beta HCG i poszłam do pracy. Tak bardzo się bałam, że nie umiałam spojrzeć na wynik. Odczytaliśmy go dopiero wieczorem. To był piękny wynik. Byłam w ciąży! Radość była niesamowita, choć ciąża była wysokiego ryzyka. Najważniejsze, że się udało. Mamy cudownego syna. Codziennie za niego dziękujemy – mówi pani Katarzyna.

Druga ciąża

To jednak nie koniec historii inowrocławianki. W klinice pozostały bowiem jeszcze cztery zarodki. Para zdecydowała się na kolejne transfery. W pierwszej kolejności transferowane były zarodki przebadane genetycznie, jednak nie doszło do zapłodnienia. - Ból był ogromny. Znowu zaczęła się walka. Przyjęłam mnóstwo leków. Przy ostatnim transferze miałam duże wątpliwości, czy się uda. Dziś mogę powiedzieć, że czekamy na córeczkę - słyszmy.

Druga ciąża jest równie trudna w utrzymaniu. W 20. tygodniu pojawiło się podejrzenie poronienia, czego następstwem był pobyt na szpitalnym oddziale patologii ciąży. Na szczęście, córka pani Katarzyny rozwija się prawidłowo i już niedługo pojawi się na świecie. Wiele wskazuje na to, że może urodzić się w nadchodzące Święta Bożego Narodzenia.

- Procedura in vitro jest bardzo kosztowna. Przestaliśmy liczyć, jak przekroczyliśmy 50 tys. zł. Dziękuję każdemu, kto nas wpierał i cieszę się, że inne pary będą miały szansę na szczęśliwy koniec, jak w naszym przypadku – dodaje inowrocławianka.

Przypomnijmy, że zgodnie z nowelizacją ustawy o dofinansowaniu in vitro z budżetu państwa minister zdrowia ma opracować, wdrożyć, zrealizować i sfinansować program polityki zdrowotnej leczenia niepłodności obejmujący procedury medyczne wspomaganej prokreacji, w tym zapłodnienie pozaustrojowe. W ustawie określono minimalną wysokość środków finansowych pochodzących z budżetu państwa, która corocznie ma zostać przeznaczona na realizację programu - nie mniej niż 500 mln zł.

Głosowanie nad ustawą podzieliło klub PiS: 23 osoby były za (m.in. premier Mateusz Morawiecki), 102 przeciw, 49 wstrzymało się od głosu (w tym Jarosław Kaczyński). Natomiast wszyscy głosujący posłowie Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi oraz Lewicy głosowali za uchwaleniem nowelizacji ustawy.